piątek, 15 listopada 2013

Daleko od domu

Mama Joanny wyjechała do Kanady, jak córka miała 5 lat. To miał być krótki, trzymiesięczny wyjazd. Taki dla podratowania rodzinnego budżetu. Z trzech miesięcy zrobiło się kilka lat. Mama utrzymywała z córką i mężem kontakt listowny i telefoniczny. Z biegiem czasu jej mąż zaczął domagać się jej powrotu. Obawiał, się, że ich małżeństwo rozleci się. I słusznie. Bo w kolejnym liście zawiadomiła go, że ma kogoś i nie ma zamiaru wracać do Polski. Chciała, aby Joanna przyjechała do niej. Ojciec zaprotestował. O ile zgodził się na rozwód, to o wyjeździe córki nie chciał słyszeć. Zaczeło się sądowe piekło.
Jednego dnia Joasia przyszła do szkoły dziwnie smutna. Nie uczestniczyła w lekcji, siedziała skulona. Nauczycielka zauważyła, że  ma unieruchomione palce rąk. Były prawidłowo zaopatrzone. Spytała co się stało. Dziewczynka powiedziała, że spadła ze schodów. W czasie przerwy pani podeszła do niej, objeła ją. A wtedy Joasia sykneła. Przyznała się, że bolą ją plecy. Przerażona nauczycielka zaproprowadziła ją do pielęgniarki. Joasia odmówiła zdjęcia bleczki. Dopiero po dłuższych namowach pozwoliła obejżeć sobie plecy.
Były jak siekany kotlet. Pełne blizn i czerwonych pręg. Jedna wielka rana. I wielki krwiak z tyłu głowy - opowiadała nauczycielka.

Pytanie:
Co mogło się przytrafić Joannie, jeśli to nie był to upadek ze schodów?
Prosimy o komentarze, nawet anonimowe poniżej!

Zobacz dalej:
http://tkopd-gdansk.blogspot.com/2013/11/daleko-od-domu-cz2.html

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Zakładam, że została pobita... Tylko nie bardzo rozumiem kto miałby być sprawcą? Rodzic? Mama, która była w Kandzie? Czy tata, który troszczył się o dziecko, gdy matka je porzuciła? Dla mnie tekst jest niezrozumiały :(